Historia naszych starań o dziecko

Jak skutecznie zajść w ciążę? Co zrobić, aby na teście ciążowym zobaczyć upragnione dwie kreski? Przez 4 lata starania się o potomka moje emocje bardzo się zmieniały. Od bezsilności i frustracji po płacz i pozytywne nastawienie umysłu. Odwiedziliśmy wielu lekarzy, korzystaliśmy z różnego rodzaju kuracji leczniczych. Suplementy diety, inseminacja, in vitro – która metoda okazała się być dla nas pomocna?

 

Historia naszych starań o dziecko – dlaczego nie polecam wizyt w klinice leczenia niepłodności na NFZ?

Po czterech latach małżeństwa postanowiliśmy rozpocząć starania o potomka. Po upływie pierwszych 12 miesięcy wybrałam się do pani ginekolog (a było to w styczniu 2017 roku), która wysłała nas z mężem na badania do kliniki leczenia niepłodności, która niestety przyjmowała w ramach NFZ. Piszę niestety, bo zamiast zająć się nami kompleksowo, miałam wrażenie, że po prostu bez zastanowienia i głębszego sensu testowano tam na nas różne rozwiązania. Na każdej wizycie przyjmował inny lekarz, któremu trzeba było od początku tłumaczyć całą sytuację i wielokrotnie usłyszałam, że jestem jeszcze przed 35 rokiem życia, dlatego nie powinnam się jeszcze martwić. Ale od samego początku byłam zdeterminowana.

Wizyta u jednej z najlepszych specjalistek leczenia niepłodności w kraju – nic nie dała!

W międzyczasie, po 6 miesiącach, gdy nie dowiedziałam się nic więcej, bo opieszałość lekarzy na tych wizytach w ramach NFZ sprawiała, że nie było żadnych konkretów, wybrałam się prywatnie do – podobno jednej z najlepszych specjalistek leczenia niepłodności w naszym kraju. Na pierwszą wizytę pojechałam sama, po przejrzeniu wcześniejszych badań, wykonaniu kolejnych, owa Pani profesor zaprosiła mnie z mężem na wizytę w szpitalu za 2 dni, z długą listą kosztownych badań do wykonania. Mieliśmy przyjechać na godzinę 6, wykonać niezbędne badania krwi, czyli wyjechaliśmy z domu gdzieś około 4 rano bez śniadania.

Następnie Pani doktor zabrała wszystkie oczekujące przed gabinetem dziewczyny na badanie USG, a że była już w podeszłym wieku to tegoż badania nie wykonywała sama, tylko miała do tego asystenta, ona jedynie wpatrywała się w ekran monitora. Następnie z wynikami wcześniej wykonanych badań krwi należało ustawić się w kolejce do gabinetu Specjalistki. A że przed nami była ogromna kolejka oczekujących, to weszliśmy do gabinetu około 14 (dodam, że nadal bez śniadania, gdyby Pani doktor przypomniało się, że powinniśmy wykonać jeszcze jakieś badania uzupełniające).

Niestety po tej wizycie wspólnie z mężem stwierdziliśmy, że Pani doktor nie szanuje swoich pacjentów, każąc oczekiwać w kolejce do swojego gabinetu przez tyle godzin na stojąco (bo nie było tam krzeseł). Wyszliśmy jedynie z zaleceniem, aby łykać wskazane przez nią suplementy, podejrzeniem policystycznych jajników oraz informacją, aby wrócić do niej za kilka miesięcy. Szczerze powiem, że wizyta ta była dla mnie kompletnym nieporozumieniem. Spodziewałam się pomocy, a wyrachowana i nieszanująca swoich pacjentów Pani doktor zachowywała się obcesowo, dlatego już do niej nie wróciliśmy.

Starania o dziecko – prywatne wizyty u ginekologów

I po kilku miesiącach bezskutecznych wizyt w owej klinice leczenia niepłodności w ramach NFZ (wizyt, które trwały maksymalnie 5 minut), a na dojazd i powrót tam marnowałam 5 godzin, bo była ona oddalona o 200 km od mojego miejsca zamieszkania, na jednej z wizyt w lipcu przyjmował lekarz, u którego wizyta trwała 30 minut, co było bardzo intrygujące.

Wnikliwość i podejście owego młodego doktora, który był kilka lat po studiach, sprawiła, że wybraliśmy się do niego prywatnie. I tutaj zaczęło się coś dziać, tyle że bez oczekiwanego wyniku. Ale okazało się, że od razu, w ekspresowym tempie można wykonać badanie drożności jajników (które strasznie bolało, bo wlewano w nie płyn, a następnie obserwowano czy wypłynie). Prawy jajnik przepuścił płyn z opóźnieniem. Mimo to ów doktor wysłał nas na 3 albo 4 inseminacje, które też nie dały ciąży. Dlatego po kilku miesiącach wizyt u niego postanowiliśmy dać sobie spokój i na jakiś czas odpuścić.

Wraz z nadejściem wiosny 2018 pomyślałam, że skoro w do tego czasu nie udało nam się naturalnie zajść w ciążę, postanowiłam zgłosić się do jednego z lekarzy – ginekologia i endokrynologa w jednej osobie, który miał mnóstwo pozytywnych opinii w internecie, jeśli chodzi o pomoc w zachodzeniu w ciążę. Choć na pierwszej wizycie wspomniał on o adopcji, to przez pół roku jeździłam do niego, by zaobserwować, czy mój organizm w każdym miesiącu produkuje komórkę jajową i czy dochodzi do jej pęknięcia. Również w tym czasie przyjmowałam leki i zastrzyki wspomagające owulację. Niestety w grudniu 2018 lekarz ten się rozchorował, a w pierwszym kwartale kolejnego roku zmarł. Wówczas wybrałam się do kolejnego lekarza, który od razu i szczerze powiedział, że on jako powiatowy ginekolog nie zrobi nic więcej niż poprzedni doktor i zaleca wybrać się do profesjonalnej kliniki leczenia niepłodności, gdzie zajmą się nami kompleksowo.

Co było w tym czasie najgorsze? Seks zgodnie z kalendarzem płodności, czyli w zależności od lekarza, należało obliczyć, w którym dniu pęka moja komórka jajowa i rozpocząć starania co dwa lub trzy dni (nie codziennie, ani nie dwa razy dziennie, bo większość lekarzy twierdziła, że wówczas nasienie męskie jest słabszej jakości). I, prawdę mówiąc, po jakimś czasie seks przestał dawać przyjemność, stając się obowiązkiem koniecznym „na zawołanie”.

Historia naszych starań o dziecko – kompleksowe leczenie w Klinice Leczenia Niepłodności

Kilka miesięcy dorastaliśmy do tej decyzji, chyba w obawie przed tym, co moglibyśmy usłyszeć, by we wrześniu 2019 udać się do innego województwa na pierwszą wizytę w owej klinice. Pani doktor, która nas przyjęła, była sympatyczna i empatyczna. Choć jak się później przekonaliśmy, miała swój charakterek i nie wszystkim pacjentom przypadła do gustu, co można było przeczytać w opiniach online na jej temat, to jako jedna z wielu lekarzy, z którymi mieliśmy wcześniej do czynienia, jako jedyna zajęła się nami kompleksowo i była bardzo rzeczowa. Jej jedno zdanie z pierwszej wizyty utkwiło w mojej pamięci – „postaramy się, abyście do końca roku byli w ciąży”. Przyznam szczerze, że to zdanie mnie uspokoiło. Miałam różne etapy nastawienia psychicznego podczas starania się o dziecko. Początkowo podchodziłam do tego bardzo emocjonalnie, ale po wizytach w klinice leczenia niepłodności było bardzo pozytywnie. Być może nauczyłam się już żyć z tą myślą, a być może odpowiadał za to pozytywnie nastawiony umysł, kto wie?

W podejściu Pani doktor O. z kliniki leczenia niepłodności podobało mi się też to, że nie kazała nam przyjeżdżać bez potrzeby, tylko w konkretnej sprawie. Już na pierwszej wizycie podejrzewała ona u mnie zespół policystycznych jajników. I tak po pierwszej wizycie wykonaliśmy wszelkie niezbędne badania, w tym również drogie badania genetyczne. Następnie rozpoczęliśmy przygotowania do procedury in vitro. Była to droga inwestycja, ale w naszym przypadku chyba jedyna deska ratunku.

Mnóstwo witamin i zastrzyków musiałam przyjąć w tamtym czasie. Badanie genetyczne wykazało, że mój organizm nie wchłania kwasu foliowego, dlatego Pani doktor zaleciła mi zażywanie jego podwójnej dawki. Z badań nasienia męża natomiast wynikało, że ma on stres oksydacyjny – dlatego przepisała suplementy wspomagające i zaleciła sport, relaks oraz zdrowe odżywianie. Przygotowując się do in vitro oprócz sporej dawki pieniędzy, należy przygotować się na mnóstwo badań oraz zastrzyków, które należy samodzielnie wykonywać w podbrzusze.

I tak działaliśmy według zaleceń Pani doktor z kliniki leczenia niepłodności, w celu „wyhodowania” w moim brzuchu jak największej liczby komórek jajkowych. Na wizycie kontrolnej, która odbyła się w sobotę 23 listopada 2019, okazało się, że mam ich aż 22 sztuki, dlatego zostałam zakwalifikowana na zabieg Pick Up, czyli pobrania komórek jajowych. Jeśli dobrze pamiętam, to 16 komórek jajowych poddano procesowi zapłodnienia, ale ostatecznie pozostało 5 zarodków, które zostały zamrożone.

Niestety Pani doktor, która zastępowała tego dnia naszą doktor prowadzącą, nie dopuściła nas do Transferu (bo według niej pojawiły się powikłania) i zaleciła zamrożenie komórek jajowych. Na zabieg Pick Up przyjechaliśmy za dwa dni, czyli 25 listopada. Pick Up polega na pobraniu komórek jajowych i zapłodnieniu ich przy pomocy nasienia. Pamiętam, że strasznie długo czekałam owego dnia na zabieg, co generowało stres, a brzuch bolał, gdyż od rana nie mogłam jeść oraz był napięty i wypchany do granic możliwości komórkami jajowymi. Zabieg odbywał się pod narkozą, a jeszcze kilka dni później czułam bóle brzucha.

Upragnione dwie kreski na teście, a nawet dwóch testach ciążowych!

Kolejny raz na wizycie w klinice leczenia niepłodności pojawić się mieliśmy po kolejnej miesiączce i tak też zrobiliśmy, a było to 10 grudnia 2019. Nasz lekarz prowadzący, Pani doktor O. stwierdziła, że nie ma przeciwwskazań do transferu i wspólnie zadecydowaliśmy, że po kolejnej miesiączce rozpoczniemy przygotowania do tej procedury, czyli „oddania” kobiecie zapłodnionych zarodków.

Miesiączkę powinnam dostać 31 grudnia, a każdy kolejny dzień nowego roku, kiedy jej nie było, powodował, że w mojej głowie pojawiała się myśl „jesteś w ciąży!”. A że jestem osobą z natury niecierpliwą i nie lubię czekać, to już 8 stycznia zrobiłam test ciążowy, a nawet dwa. Na obu pokazała się bardzo cienka i prawie niewidoczna druga kreska. Jako że test robiłam, kiedy mąż był w pracy i nie chciałam, aby cokolwiek mi umknęło, zrobiłam zdjęcie wyników. Pamiętam, że gdy wrócił do domu, nie mogłam wytrzymać i od razu zapytałam go, co widzi na zdjęciu. Tak wiem, może zrobiłam to w mało romantyczny sposób, ale moje emocje w tamtym momencie sięgały zenitu. Mąż trochę nie dowierzał, szczególnie że kreski na teście były bardzo delikatne. Choć widziałam, że jego oczy stały się błyszczące, czyli miał nadzieję, to nie do końca był skłonny uwierzyć, że udało nam się zajść w ciążę naturalnie, pomimo 4 lat starania i leczenia. Dwa dni później zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do mojego aktualnego ginekologa, by umówić się na wizytę, która miała się odbyć 15 stycznia, czyli za tydzień.

Pojechałam, a lekarz podczas badania powiedział mi, że macica jest delikatnie powiększona i widać maleńką plamkę, dlatego prawdopodobnie jestem w ciąży, ale jest jeszcze za wcześnie. I rzeczywiście było, bo zakładając, że do zapłodnienia doszło w dniach 18-24 grudnia, byłam w 1 miesiącu ciąży, czyli płód miał 2 tygodnie. Lekarz poradził, że jeśli chcę mieć pewność, powinnam wykonać badanie krwi beta hCG lub poczekać i za dwa tygodnie wrócić na kolejną wizytę. Następnego dnia o poranku pobiegłam na badanie krwi, wyniki miały być o 15. Zatem był to bardzo stresujący dzień. Odbierając wyniki, zapytałam pielęgniarki, czy wynik jest prawidłowy, odpowiedziała: „tak, jest Pani w ciąży”. I wówczas łezka zakręciła się w oku po raz pierwszy. Napisałam SMS z wynikiem do mojego ginekologa, a on odpisał jedynie, aby za kilka dni powtórzyć test. Jak doczytałam w internecie, zrobił to, ponieważ jeśli poziom beta hCG zwiększa się, wówczas płód dobrze się rozwija. Za kilka dni wykonałam zatem kolejny test beta hCG, poziom hormonów zwiększał się, zatem już powoli można było oswajać się z myślą, że będziemy mieli maluszka. Kolejna wizyta u ginekologa znów mnie rozczuliła, bo tego dnia pierwszy raz usłyszałam bicie jego serduszka. I całą drogę powrotną jechałam ze łzami radości w oczach, niezwykle szczęśliwa.

Dlaczego to trwało tak długo i czego nauczyłam się w tym czasie?

Uważam, że wszystko dzieje się w życiu z jakiegoś powodu, nawet jeśli ja go nie znam, to prawdopodobnie jest to korzystne dla mnie. Ufam, że tak jest! Być może to właśnie w tym momencie, kiedy niebawem będziemy przeprowadzać się do nowego domu, jest odpowiedni czas na macierzyństwo w moim życiu. Mimo wszystko żałuję, że tak późno trafiliśmy do doktor O. i Kliniki Leczenia Niepłodności, w której zadbano o nas kompleksowo. Leczenie w niej z częścią procedury in vitro kosztowało nas 15623,16 zł – wizyty, badania i zastrzyki i lekarstwa. Nie liczę do tego kosztów paliwa.

Ta sytuacja nauczyła mnie, aby nie rezygnować w życiu ze swoich pragnień i mimo wszystko działać. Mimo iż pierwsza Pani ginekolog, która wysłała nas na leczenie do kliniki leczenia niepłodności na NFZ, twierdziła, że z naszymi wynikami badań trudno będzie zajść w ciążę, to warto było podejmować te wszystkie starania.

Jak widać, nie należy się poddawać i bez zastanowienia słuchać lekarzy. Nie wszyscy znają się na tym, co robią. A niektórzy, zamiast podnieść na duchu, potrafią zniechęcić do działania. Ale lekarze też mogą się mylić!

Długofalowe starania o dziecko mogą doprowadzić o depresji. I gdyby nie to, że mocno interesuję się mocą umysłu oraz wpływem naszych myśli na nasze życie, to naprawdę byłam bliska frustracji, zniechęcenia i załamania nerwowego. Sytuacja ta sprawiła, że stałam się silniejszą osobą.

Historia naszych starań o dziecko

I wreszcie moja relacja z mężem. Utwierdziłam się w przekonaniu, że dokonałam najlepszego wyboru w życiu, wychodząc za mojego męża. Mimo iż nie jest on najromantyczniejszym mężczyznom, takim jak aktorzy z komedii romantycznych, to kocha, wspiera, troszczy się i dba o mnie – spełniając nawet te najskrytsze marzenia (a to cenię sobie bardziej niż obsypywanie kwiatami czy inne romantyczne męskie gesty znane z komedii romantycznych). Mój mąż jest z natury oszczędny, ale widząc, jak bardzo zależy mi na macierzyństwie, ile te starania kosztują mnie łez i cierpienia, po kilku rozmowach wspólnie zdecydowaliśmy o kroku ostatecznym, jakim było leczenie komercyjne w Klinice Leczenia Niepłodności. Poza tym wydaje mi się, że dzięki tej całej trudnej emocjonalnie sytuacji nasza relacja jeszcze się pogłębiła, my jeszcze bardziej zbliżyliśmy się do siebie, a wszystko to umocniło nasze małżeństwo.

2 odpowiedzi do “Historia naszych starań o dziecko”

  1. Serdecznie Wam gratuluję z całego serca! My mamy dwójkę dzieci i mieliśmy to szczęście, że z zajściem w ciążę nie mieliśmy żadnych problemów ale w moim bliskim otoczeniu w 5 sekund wymienialnym już kilka par które ten problem miały. Nie życzę tego nikomu bo domyślam się ile to musi taka parę kosztowac! Wam jeszcze raz gratuluję i życzę Wam mnóstwo zdrowia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wszystkie komentarze są własnością ich autorów. Autor ponosi pełną odpowiedzialność za treść wpisu. Jeżeli wynikną z tego konsekwencje prawne, sposobynazycie.pl może przekazać wszelkie informacje stronom zainteresowanym na temat danego użytkownika oraz pomóc w jego zlokalizowaniu.